wtorek, 10 lipca 2012

Złota Kapłanka [1]


FANDOM: Shaman King (Król Szamanów)
Beta: -
Długość: ??
Rating: +16 (tak na zapas)
Ostrzeżenia: lekki brak kanonu w stosunku do szkoły Rena Tao, pozatym, z czasem się pojawią adekwatne ostrzeżenia :)



- Tao Ren!- krzyknęłam skacząc z boku na osobę, która weszła do klubu.
Tao odwrócił się w moim kierunku i uniósł rękę żeby się obronić, ale było za późno… mój miecz uderzył o jego głowę i z czoła potoczyła mu się stróżka krwi. Skrzywił się lekko i cofnął nieco chwiejnie.
Cofnęłam miecz i wsunęłam go za pas.
- Co jest?- spytał chłopak ocierając ręką czoło.
- Żadne „co jest”! Jak śmiesz nazywać się członkiem klubu kendo?! Nie byłeś na żadnych zajęciach od początku tego roku szkolnego.
Tao spojrzał na mnie z namysłem.
- Kim ty jesteś?
DEBIL!
- Szefowo, tylko spokojnie…- brunet z okularami na nosie zaczął mnie wachlować.
- Nie wiesz nawet kto w tym roku został szefem klubu!- naskoczyłam na Tao.- Nadeszły dla ciebie złe czasy dziecko! Już nie masz pobłażliwego sempai’a! Czas byś się przekonał co oznacza trening! Już do szatni! Przebierz się!
Tao minął mnie spokojnie. Cholera… zabiję tego gościa…
- Szefowo, wdech- wydech…
- Sprawdź, czy starczy mieczy i powiedz młodym, że nie będą dziś sprzątali!
Mój zastępca odbiegł.
- Ale Szefowa się wściekła…- mruknął jeden z chłopców, który już zaczął rozciąganie.
- Dziwisz się…? Dla niej ten klub to wszystko.
Eh… nie powinnam na nich naskoczyć. Spokojnie… W końcu to prawda. Zawsze byłam w rodzinie tą pozbawioną talentów osobą. Jestem głupsza od mojego brata. Nie mam delikatnego, acz stanowczego charakteru mojej siostry. Nie potrafię biegać tak szybko jak moja młodsza siostra. Nie piszę tak wspaniałych wierszy jak ojciec, ani nie jestem wybitna w biologii jak moja matka. Dwa lata temu zauważyłam Rena Tao… szedł do tego klubu. To była prosta decyzja. Pomyślałam: obcokrajowiec daje radę, czemu i ja nie miałabym?
To był dobry pomysł. Okazało się, że mam talent do kendo. Żeby móc ćwiczyć również w domu, przeprowadziłam się do starego wujka, który opiekuje się świątynią. Zresztą, dawniej też spędzałam u niego wiele czasu po szkole.
Rozejrzałam się, a ci którzy się obijali wrócili do rozciągania się.
- Rozciągnijcie się porządnie, a nie będziecie zmęczeni po treningu- pouczyłam młodszych uczniów.
- Tak sempai…
Kiedy Tao wyszedł z szatni spojrzałam na niego z irytacją.
- Dłużej nie można było?- spytałam go spokojnie.- Rozciągnij się.
Spojrzałam na zegarek. Przez niego mamy pięciominutowe opóźnienie… Tao zaczął niedbale się rozciągać. Po pięciu minutach kazałam wszystkim zająć pozycje w trzech rzędach. Obecnie jest nas tylko siedemnaście osób… pięć osób odeszło po tym jak ja przejęłam dowództwo- uznali, że aż tak im nie zależy na kendo, żeby wylewać siódme poty trzy razy w tygodniu. Nie płakałam za nimi. Morale bez nich wzrosły… zostały tylko te osoby, które naprawdę chciały trenować kendo.
Zaczęłam od podstawowych pozycji, a zadaniem mojego zastępcy było poprawianie niedociągnięć. Po Tao od razu można było dostrzec, że nie trenował regularnie- popełniał mnóstwo błędów.
Po pół godzinie rozluźniłam mięśnie i wyprostowałam się.
- Dobra, koniec rozgrzewki! Czas na prawdziwy trening!
- Nigdy nie zrozumiem podziału rozgrzewki i prawdziwego treningu- zażartowała pierwszoklasistka, która uczy się wszystkiego od podstaw.
- Rozluźnijcie mięśnie dłoni…
Rozległo się trzaskanie kości, świst powietrza na skutek machania dłońmi i odgłów klaskania.
- Dobrze, teraz nogi…
I znowu wszyscy mnie posłuchali. Ren wykonuje moje polecenia uśmiechając się z pobłażaniem… zobaczymy, czy wytrzyma do końca treningu.
- Ramiona i ręce.
Odczekałam chwilę i powoli, luźno ustawiłam miecz w podstawowym ustawieniu.
- Rozsunąć się. Macie stać co dwa metry.
Kiedy już wszyscy stali gotowi do dalszych ćwiczeń skinęłam z zadowoleniem.
- Katsu.
Mój zastępca zajął moje miejsce, a ja wsunęłam miecz za pasek.
- Dobra. Zaczynamy!- krzyknął Katsu.
Na początku wykonywali wszystkie ataki wolno. Instruowałam podopiecznych jak mają się poprawić. Wraz z czasem ćwiczenia stawały się coraz szybsze i intensywniejsze… nie doszło nawet do polowy, a Tao wypadł z rytmu.
- Tao, usiądź z boku i obserwuj.
Chłopak zaczerwienił się, ale wykonał mój rozkaz. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy są skupieni na treningu. Po chwili błędy popełniane przez nastolatków stały się mniej znaczące, a tempo wzrosło do tego stopnia, że aby ich nie wybijać z rytmu usiadłam obok Tao.
- Musisz się bardziej przykładać, być bardziej skupiony na ćwiczeniach.
Odpowiedziała mi cisza.
- Możesz również odejść, tak jak zrobili to ci, którzy nie byli gotowi na zmiany w poziomie klubowych zajęć.
Teraz mój zastępca zwolnił i zaczął naprawdę profesjonalny trening… hm… większość osób już opanowała ten atak i wyglądają naprawdę perfekcyjnie.
- Dołącz do nich, skup się.
Tym razem Tao naprawdę mocno się starał i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Za bardzo się spieszysz- powiedziałam przechodząc obok niego.- Kitami, ostrze niżej.
Dziewczyna poprawiła się i przy następnym ataku wyglądała świetnie.
- Naomiza-san, poluzuj trochę prawą rękę.
Kiedy zaatakował ponownie nakazałam mu ją mocniej zacisnąć i zaatakować jeszcze raz.
- Świetnie. Następny- skinęłam Katsu.
Po kolejnych 45 minutach zarządziłam krótką przerwę. Po pięciu minutach kazałam dobrać się w pary. Tao kazałam stanąć z boku, a Katsu zająć się obserwacją… i zarządziłam sparingi.
- Naśladuj mnie- nakazałam i stanęłam naprzeciw Tao. Z krótkim, ale stanowczym atakiem wykonałam jeden z najprostszych ataków. On go powtórzył.
- Szerszy łuk- pouczyłam go.- W trakcie ataku poluzuj trochę prawą dłoń, a zyskasz swobodę ataku. Przy wykończeniu poluzuj trochę lewą dłoń i unieruchom prawą. Jeszcze raz.
Za trzecim razem uznałam, że atakuje „poprawnie” i kazałam mu powtórzyć atak w ten sam sposób kilka razy.
- Stop- przerwałam mu przy szóstym.
Skamieniał.
- Poruszasz tylko rękoma i lewą nogą. Całe ciało ma pracować. Skup się i włóż w to całego siebie.
Po piętnastu minutach dałam mu spokój i przeszliśmy do kolejnej pozycji. Równo po trzech godzinach zajęć klubowych oznajmiłam, że czas się rozstać. Tao chciał odejść, ale złapałam go za ramię. Spojrzał na mnie. Wygląda na bardzo zmęczonego…
- Ty dziś sprzątasz klub- powiedziałam.- A jutro przyjdziesz tu żeby uprać stroje.
Skinął i po prostu zabrał się za porządki. Ja przeszłam do ćwiczeń obserwując go kątem oka. Nie jest przyzwyczajony do sprzątania, wystarczy spojrzeć na to ile czasu zajmuje mu przetarcie podłogi…
- Nacisk i szybkość- powiedziałam.
Spojrzał na mnie, ale udałam, że w ogóle się nie odzywałam i wykonałam kolejny atak. Wciąż daleko mi do perfekcji… mimo to jestem z siebie dumna. Ćwiczę kendo tak, krótko, a jestem całkiem niezła!
Tao zawahał się po czym kucnął, oparł się o ścierkę… i uniósł tyłek. Heh… wywalił się. Po pół godzinie zlitowałam się nad nim i powiedziałam, że dokończy jutro po lekcjach. Poszłam do żeńskiej szatni i zabrałam szybki prysznic, po czym przebrałam się w mundurek. Powinnam się spieszyć, i tak jestem spóźniona. Kiedy byłam przy bramie wyjściowej ze szkoły usłyszałam za sobą krzyk.
- Hej! Przewodnicząca!
Odwróciłam się i stwierdziłam, że to Tao. Dogonił mnie.
- W którą stronę idziesz?- spytał.
- Prawo.
- Ja też. Ile razy są teraz spotkania klubu?
Ruszyliśmy ramię w ramię przed siebie.
- Trzy razy w tygodniu. Poniedziałki, środy i piątki. W piątki siedzimy najdłużej bo trzeba wyprać rzeczy. We wtorki i czwartki też mamy otwarte, zazwyczaj wtedy przychodzą osoby, które mają dyżur przy praniu. Twoją karą za wagary są dwa tygodnie dyżuru.
- Nie było mnie w kraju.
Tak to każdy może powiedzieć…
- Od miesiąca byłeś w szkole.
Tao westchnął. Chyba nie spodziewał się, że go zauważyłam… podeszłam do budki z takoyaki.
- Przychodź zaraz po zajęciach, jak się lepiej rozciągniesz nie będziesz miał takich problemów… trzy razy taiyaki poproszę.
Znajoma mi świetnie staruszka z budki szybko podała mi ciepłe rybki. Dałam jej wyliczoną kasę i zaczęłam pogryzać jeden ze smakołyków.
- I tak sobie nieźle poradziłeś.
Tao zerknął na mnie.
- Musiałeś ćwiczyć mięsnie podczas swojej przerwy- powiedziałam i zwróciłam uwagę na światło, któro zaczęło migać.- Chodź- powiedziałam i podbiegłam do przejścia. Tao do mnie dołączył. Kiedy byliśmy w połowie ulicy zielone światło zaczęło mrugać. Gdybyśmy nie biegli musielibyśmy czekać.
- Jak się nazywasz?
Zerknęłam na niego.
- Racja, racja… Takeyama Yujiro.
- Yujiro… czy to nie jest męskie imię?
Skrzywiłam się. Ma całkowitą rację…
- Moim rodzicom powiedziano, że urodzi się chłopiec, aparatura była zepsuta… wypisali mi akt na to imię i kiedy się urodziłam uznali, że nie ma sensu zmieniać mi imienia bo nie mają pomysłu na dziewczęce.
Tao opadła szczęka, ale szybko się opanował.
- To było dziwne.
- Heh… trochę…- skinęłam… i spojrzałam na wystawę sklepu zegarmistrzowskiego. O kurde! Już dawno powinnam wrócić!- Przepraszam, muszę lecieć- rzuciłam Tao i odbiegłam do domu.
Kiedy dotarłam do świątyni wujek zamiatał liście na podwórzu.
- Przepraszam, że się spóźniłam- ukłoniłam mu się grzecznie.- Proszę- podałam mu torebkę z taiyaki.
- Dziękuję Yu-yu-chan- powiedział wujek.- Nic się nie stało, i tak mi dużo pomagasz.
- Odłóż to wujku, pójdę się przebrać i zaraz się zajmę czym trzeba.
Staruszek pokręcił głową, ale nie skwitował tego w żaden sposób. Kiedy wróciłam ze swojego pokoju starzec siedział na schodach do ołtarza ofiarnego. Bez wahania pochwyciłam miotłę i zaczęłam zamiatać podwórze wyćwiczonymi ruchami.
- Dawno tu nikogo nie było- powiedział, gdy zaczęłam przesypywać pyły i liście do wiader.
- To świątynia Inari, przecież znajdujemy się w Tokio.
- Nawet na festiwalach pojawia się mało osób.
- Lisy nie są dobrze postrzegane.
- Podobnie jak rodziny, które się nimi opiekują.
Skinęłam i ułożyłam pokrywę na wiadrze. Zabrałam się za dopełnianie drugiego.
- Kiedy tu jesteś bogini się cieszy. Czuję to.
Przez chwilę pracowałam w milczeniu.
- Wujku…?
- Tak Yu-yu-chan?
- Jak to się dzieje, że masz pieniądze na środki do utrzymania czystości i jedzenie?
- Lisy są mądre. W zamian za opiekę nad świątynią błogosławią mi na rynku.
Hm…? Chyba nie ma na myśli rynku papierów wartościowych, czy czegoś w tym stylu? Zresztą, nie ważne.
- Pójdę przygotować kolację.
Zostałam sama z miotłą i dwoma wiadrami pełnymi liści i odpadków, które przypałętał wiatr. Uniosłam je i przeszłam do miejsca gdzie mamy spalarnię odpadów. Wysypałam wszystko i wróciłam na główny plac. Wróciłam do spokojnego sprzątania.
- Przepraszam.
Odwróciłam się zaskoczona i moje spojrzenie padło na staruszkę.
- Jesteś tutejszą kapłanką?
Kapłanka… wujek nie jest kapłanem. Ta świątynia nie ma kapłana od pięćdziesięciu lat- od śmierci mojego dziadka. Tutaj nie ma kapłana, są tylko dwaj służący bogini Inari.
- Znam obrzędy bogini Inami, ale ostatni kapłan zginął nie wybrawszy następcy.
- Rozumiem… czy mogłabyś pomodlić się ze mną za mojego synka? Nie może znaleźć pracy, martwię się o niego.
- Oczywiście- ukłoniłam się grzecznie i odłożyłam miotłę na wiadra. Poszłam z kobietą do ołtarzyka. Wrzuciła skromną ofiarę i uderzyła w dzwon. Zaczęłam głośno wypowiadać słowa modlitwy o urodzaj i łaskę. Kiedy byłam w środku ustawiłam dwa kadzidełka jako symbol mnie i staruszki.- Prosimy Kamisama, ześlij na syna tej kobiety opiekę twych lisów.
- Prosimy- szepnęła staruszka.
Sięgnęłyśmy po zapałki… ale zadął wiatr i kadzidełka nagle zaczęły dymić.
Jak to się stało? Nie ma tu niczego co mogłoby je zapalić, a bogini Inari-sama od wieków tutaj nie gościła…
- Dziękuję za wysłuchanie mojej prośby Kamisama- staruszka się ukłoniła i zadzwoniła.
Spojrzałam na nią. Jest szczęśliwa… po jej policzkach płyną łzy. Wierzy w Inari-sama… ukłoniłam się i zadzwoniłam.
Zeszłyśmy na dziedziniec, staruszka mi podziękowała za modlitwę i odeszła. Spojrzałam z namysłem na świątynię po czym wróciłam do porządków. Kiedy skończyłam było już ciemno i nie bardzo widziałam czy zamiatam w miejscu, w którym jest czysto, ale nie przejęłam się. Gdy wróciłam ze spalarni wujek składał ofiarę z jedzenia dwóm posągom lisów… czyli u bogini Inari już był.
Stanęłam przy nim i odczekałam aż skończy rytuał ofiarny.
- Była tu dziś kobieta.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawdę?
- Tak. Odmówiłyśmy razem modlitwę.
Staruszek uśmiechnął się.
- Cieszę się, że ktoś jeszcze ufa naszej bogini. Kolacja jest gotowa.
Złożyłam ręce do modlitwy i ukłoniłam się głównemu budynkowi świątyni. Zjedliśmy w ciszy kolację i poszłam zabrać ofiarę, którą złożyliśmy bogini… zawsze znika około połowa porcji… ale dziś nie pozostało nic. Rozejrzałam się za jakimiś podejrzanymi szkodnikami, które mogłyby pozbawić boginię ofiary, ale żadnych nie znalazłam, więc po prostu zebrałam wszystko.
- Bogini była dziś głodna- powiedział wujek, gdy włożyłam do kranu puste miseczki.- Pójdziesz jutro po szkole do urzędu pracy tymczasowej? Potrzebujemy pięciu miko na przyszłe święto.
Skinęłam.
- Pomóc ci w czymś jeszcze wujku?
- Nie. Jutro będziemy myli podłogi świątynne, bądź na to gotowa.
Przytaknęłam i poszłam do pokoju. Na szczęście nie miałam zbyt wielu zadań i mogłam się wyspać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz